Obieżyświat na ziemi…

Obieżyświat na ziemi obiecanej

Jeszcze do niedawna pozostawał królem własnego, skandynawskiego podwórka. Każda próba wyściubienia nosa poza jego granice kończyła się niepowodzeniem lub – w najlepszym wypadku – poczuciem głębokiego niedosytu. Nie odcisnął swojego piętna na lidze hiszpańskiej, niemiecka elita brutalnie zweryfikowała jego umiejętności, zaś w Szkocji było mu znacznie trudniej niż uprzednio przypuszczał. Dziś ma natomiast na koncie tytuł najlepszego strzelca angielskiej Championship, a na poziomie tamtejszej ekstraklasy skompletował tyle samo hat-tricków, co Dennis Bergkampa czy Cristiano Ronaldo. Kim właściwie jest ten cały Teemu Pukki?

– To jeden z moich najlepszych występów w trakcie pobytu w Anglii. Kilka lat temu nawet nie marzyłem o zdobyciu hat-tricka w Premier League – stwierdził po starciu z Newcastle rozemocjonowany Fin. I choć na pierwszy rzut oka – jego słowa mogą zostać odebrane jako świadectwo braku wiary we własne możliwości lub dowód na niskolotne ambicje, pomeczowa wypowiedź doskonale oddaje wyboistość drogi, którą napastnik Kanarków poruszał się przez dwanaście długich sezonów.

Wszystko zaczęło się w Kotce, czyli jednym z największych miast południowej Finlandii. To tam Teemu przyszedł na świat, wychował się, dojrzał i – co dla niniejszego tekstu najważniejsze – po raz pierwszy kopnął piłkę. Jako że w mig zaprzyjaźnił się z okrągłym przedmiotem, chętnie brał udział we wszelkiego rodzaju turniejach szkolnych, a kiedy upewnił się, iż futbol jest jego przeznaczeniem, wkroczył na profesjonalną ścieżkę. Okoliczności były więcej niż sprzyjające, bowiem w rodzinnej miejscowości obecnego zawodnika Norwich swoją siedzibę miało KTP (Kotkan Työväen Palloilijat). I choć nie był to klub najwyższej rangi – ekipa z Arto Tolsa Areena występowała wówczas na czwartym poziomie rozgrywkowym – na początek pasował jak ulał.

Napisać, że Pukki był obiecującym młodzieńcem, to jak stwierdzić, że Mount Everest jest pokaźnym pagórkiem. Mając zaledwie piętnaście wiosen na karku napastnik przerastał jakością zespół do lat dziewiętnastu, co nie uszło uwadze szkoleniowca pierwszej drużyny. Jouko Alila nie bał się postawić na chłopaka z okolicy, a ten odpłacił mu się za zaufanie na tyle udanym debiutem, że zapracował na powołanie do młodzieżowej kadry Finlandii. Wszystko układało się po jego myśli, marzenia ziszczały się jedno po drugim. Z perspektywy czasu należy się jednak zastanowić, czy łatwość pokonywania kolejnych barier nie przeszkodziła Teemu w radzeniu sobie z problemami na kolejnych etapach kariery? Czy błyskawiczny rozwój talentu nie sprawił, iż Fin zbyt prędko skosztował życia w bańce?

Bańce, która pękła chwilę po zamknięciu 29-stronicowego rozdziału pod tytułem KTP.

Po rychłym opuszczeniu Skandynawii Pukki trafił do Hiszpanii. Zetknięcie z kompletnie inną kulturą, zupełnie odmiennym klimatem oraz mentalnością ludzi było dla osiemnastoletniego piłkarza nie lada szokiem, lecz największe wyzwania czekały na boisku. Bycie oczkiem w głowie trenerów nieodwołanie dobiegło końca, w Sevilli Teemu był jednym z wielu zawodników rywalizujących o szansę gry. Niestety batalię tę przegrał z kretesem.

W trakcie dwóch sezonów spędzonych w stolicy Andaluzji Fin zaliczył jeden występ w barwach pierwszej drużyny. Choć słowo “występ”, to prawdopodobnie lekkie nadużycie w kontekście marnych 27 (słownie: dwudziestu siedmiu) minut w ligowym starciu z Racingiem Santander. Obecny napastnik Kanarków dwukrotnie zasiadł jeszcze na ławce rezerwowych, lecz na więcej okazji w La Liga bądź Pucharze Króla nie zasłużył. Zamiast tego kopał w drugim zespole Rojiblancos, a i to szło mu jak po grudzie – w 17 meczach zdobył 3 bramki. – Byłem nastolatkiem i przeskok był dla mnie zbyt duży. Mieszkałem daleko od domu i byłem bardzo młody. Poza tym, w Sevilli było zbyt gorąco w porównaniu z klimatem, do którego przywykłem w Finlandii – przyznał po latach Pukki. Nie pomogła mu także nieśmiałość oraz nieznajomość języka. Nic dziwnego, że kolejnym przystankiem w jego karierze były Helsinki.

W tamtejszym HJK świeżo upieczony reprezentant kraju doświadczył swoistego katharsis. O ile końcówka kampanii 2009/10 nie była jeszcze specjalnie imponująca – choć tytuł mistrzowski, do którego Teemu przyczynił się dwoma golami w siedmiu meczach, w połączeniu ze srebrnym medalem Pucharu Finlandii, to żaden wstyd – o tyle następne rozgrywki stanowiły prawdziwą demonstrację siły. W siedemnastu spotkaniach rodzimej ekstraklasy pochodzący z Kotki napastnik zdobył jedenaście bramek, do których dorzucił osiem asyst. Był nie do zatrzymania i to pomimo faktu, że aż czterokrotnie zjawiał się na murawie w roli zmiennika. Wyśmienity okres został przypieczętowany kolejnym mistrzostwem, pucharem oraz nominacją do drużyny sezonu Veikkasuliiga. Na transfer do wyżej notowanego klubu trzeba było jednak chwilę poczekać.

Konkretnie do 31 sierpnia 2011 roku. Kilka dni wcześniej HJK mierzyło się z Schalke 04 w kwalifikacjach do fazy grupowej Ligi Europy. Mimo sukcesu w pierwszym meczu (2:0), w rewanżu Niemcy zmiażdżyli ekipę z Helsinek 6:1 i jeśli ktokolwiek z pokonanych mógł być z siebie dumny, był to właśnie Pukki. 21-letni wówczas zawodnik strzelił w dwumeczu trzy gole, czym oczarował działaczy z Gelsenkirchen, którzy zapragnęli mieć go w swoich szeregach. A wszystko to w myśl zasady: skoro nie możemy go powstrzymać, zakontraktujmy go. Jak założyli, tak postąpili.

Początek przygody Teemu z klubem z Zagłębia Ruhry był całkiem niezły. Wprawdzie 74-krotny reprezentant kraju znad Bałtyku był jedynie rezerwowym – na szpicy rządził i dzielił Klaas-Jan Huntelaar – ale 603 minuty gry na poziomie Bundesligi wystarczyły mu do wzięcia udziału w sześciu akcjach bramkowych. Co więcej, za sprawą znakomitego występu w potyczce z Hannoverem stał się trzecim Finem, który skompletował dublet w niemieckiej ekstraklasie. Niestety, jak się później okazało, był to jedyny moment w trakcie dwuletniego pobytu u naszych zachodnich sąsiadów, w którym napastnik zaprezentował pełnię swoich możliwości. Z każdym kolejnym miesiącem gasł, aż wreszcie po fatalnej kampanii 2012/13 (3 gole i 2 asysty) przeprowadził się do Szkocji.

W zielono-białej części Glasgow Pukki miał wejść w buty Gary’ego Hoopera – najlepszego strzelca drużyny w każdym z trzech poprzednich sezonów – który odszedł do… Norwich. Oczekiwania oraz presja były ogromne. I choć na ogół zdobywanie bramek pomaga, tym razem było zupełnie odwrotnie. Po pierwszych dwóch występach ligowych, w których nowy nabytek The Bhoys dwukrotnie trafił do siatki, wymagania fanów poszybowały jeszcze wyżej. O taryfie ulgowej w związku z obiecującym startem nie było mowy, tym bardziej, że nikt nie spodziewał się, iż był to jedynie miły złego początek. Po drugiej kolejce Fin zawieruszył receptę na radzenie sobie z bramkarzami rywali. Nie pomógł mu ani fakt bycia podstawowym napastnikiem zespołu, ani dominacja Celticu, który bez większych problemów radził sobie z kolejnymi przeciwnikami. Najlepszym podsumowaniem jesieni w jego wykonaniu zdaje się być niniejsza statystyka: spośród 31 goli strzelonych przez ekipę z Celtic Park, Teemu miał udział w jednym – asystował przy trafieniu Anthony’ego Stokesa.

Zimą i wiosną było niewiele lepiej. Owszem, snajper rodem z Kotki zapewnił podopiecznym Neila Lennona trzy punkty w starciu z Hibernian, trafił w potyczce z Hearts oraz ukąsił Inverness i St. Johnstone, lecz łączny dorobek siedmiu goli i dwóch asyst nie zrobił na nikim wrażenia. A jeśli już, to negatywne. – Kiedy przychodzisz do Celticu za niemałe pieniądze (2,5 miliona euro), musisz strzelać gole, a on nie był snajperem z krwi i kości. Sądzę, że nieco sobie folgował. Nie zdołał zaprezentować pełni swoich możliwości – przyznał ówczesny menedżer zespołu z Glasgow. Sam zainteresowany doszedł zaś do wniosku, iż prawdopodobnie faktycznie był nieco leniwy – szczególnie jeśli chodzi o pracę w defensywie – status i wielkość klubu go przerosły, a szkocka piłka okazała się znacznie bardziej wymagającą, niż mu się wydawało. Po dwóch bramkach w eliminacjach do Ligi Mistrzów Fin wrócił do Skandynawii z podkulonym ogonem. Znowu.

Mimo niepowodzeń w dwóch kolejnych krajach, Broendby przyjęło Pukkiego z otwartymi ramionami. W końcu futbol nordycki od zawsze był jego żywiołem, a wypożyczenie nie wiązało się z żadnym ryzykiem. Wręcz przeciwnie, obie strony mogły na niniejszym ruchu tylko zyskać, co zresztą prędko stało się faktem. 24-latek jak zwykle zaliczył udane wejście do drużyny i za sprawą czterech trafień w czterech październikowych spotkaniach został nagrodzony tytułem Piłkarza Miesiąca duńskiej ekstraklasy. Wreszcie spełniał pokładane w nim nadzieje, błyszczał nie mając sobie równych. I choć nie uniknął kryzysów w postaci kilkumeczowych serii bez gola, a dyspozycję z początku sezonu odzyskał dopiero w maju – zdobywał wówczas bramki w trzech kolejnych występach – i tak był najskuteczniejszym zawodnikiem drużyny z Kopenhagi w rozgrywkach 2014/15. Zarząd nawet nie mrugnął okiem przy podejmowaniu decyzji o wykupieniu Teemu z Celticu.

Wbrew pozorom nie było to tak oczywiste postanowienie. Siedemset tysięcy euro piechotą nie chodzi, a reprezentant Finlandii nigdy na dobre nie ustabilizował swojej formy. Co gorsza, miał tendencję do osiadania na laurach. Najwidoczniej jednak trzyletni kontrakt z Broendby nie był aż tak sytym kąskiem, bowiem Pukki ani myślał zwalniać. W kampanii 2015/16 ponownie stanowił o sile ofensywnej swojego zespołu (13 goli i 1 ostatnie podanie), lecz najlepsze nadeszło dopiero w następnym sezonie, kiedy obecny napastnik Kanarków skompletował 29 trafień (w tym dwa hat-tricki) oraz dziesięć asyst w 46 występach. Był alfą i omegą ofensywy ekipy Alexandra Zornigera, która zdobyła wiecemistrzostwo oraz srebrny medal Pucharu Danii. Rok później sięgnęła natomiast po pierwsze trofeum od dekady – upragniony puchar kraju – a Teemu z 19 bramkami i 11 finalnymi passami znowu był jej niepodważalnym liderem.

– Lata spędzone w Danii zmieniły mój styl gry. Ostatnie dwa były szczególnie dobre. Strzeliłem dużo goli i po trudnym okresie odzyskałem pewność siebie. Trener Broendby zredefiniował moje podejście do futbolu oraz moją etykę pracy – podsumował swój pobyt w Kopenhadze Fin. Mimo ogromnej wdzięczności i otrzymania propozycji nowego kontraktu ponownie nabrał jednak ochoty na zagraniczny wojaż. Wyścig o jego podpis wygrało Norwich.

Wraz z przybyciem Pukkiego na Carrow Road spełnił się mokry sen Stuarta Webbera. Dyrektor sportowy klubu obserwował napastnika jeszcze zanim ten dołączył do Celticu, toteż trudno dziwić się jego desperacji, by wreszcie wziąć chłopaka z Kotki pod swoje skrzydła. I choć Walijczyk wnikliwie śledził każdy jego występ, nie mógł spodziewać się, iż wymarzony nabytek odciśnie na drużynie Daniela Farke’a tak ogromne piętno. I to niezwłocznie po przywdzianiu nowych barw.

Kanarki przystępowały do rozgrywek 2018/19 bez większej presji oraz wymagań. Poprzedni sezon zakończyły na czternastym miejscu w tabeli Championship, więc przed świeżym rozdaniem nie stawiały sobie wygórowanych celów. Ot zaliczyć spokojny rok i poczynić progres w grze. Z tego względu mizerny początek zmagań, kiedy zespół zdobył jeden punkt w trzech spotkaniach, nikogo specjalnie nie obruszał. Tym bardziej, że w kolejce numer cztery nadeszło przełamanie w postaci wygranej z Preston. Maszyna na dobre ruszyła jednak dopiero w siódmej serii potyczek, i mam tu na myśli zarówno zespół, jak i Teemu, który do starcia z Middlesbrough uzbierał dwa trafienia i jedną asystę.

Przez wrzesień podopieczni Farke’a przeszli suchą stopą, a czteromeczowa seria zwycięstw pozwoliła im na awans z lokaty siedemnastej na piątą. Żółto-zieloni odprawili z kwitkiem wspomnianą drużynę z Riverside Stadium, Reading, QPR oraz Wigan, a wszystko to przy wielkim udziale Fina, który był autorem trzech z pięciu goli zdobytych przez Norwich w owym okresie. Znamienne, że kiedy szło mu słabiej – jak przy okazji bojów z Derby i Stoke – ekipa z Carrow Road również zwalniała. I choć w trakcie trzech spotkań absencji lidera uzyskała komplet oczek, po jego powrocie stała się siłą wręcz niemożliwą do zatrzymania. Do końca roku Kanarki poległy tylko raz, a Pukki strzelił dziesięć goli i zaliczył trzy asysty.

O tym, że dwukrotni zdobywcy Pucharu Anglii będą jednym z faworytów do awansu, wiadomo było u schyłku listopada, kiedy po raz pierwszy zasiedli na fotelu lidera. Mało kto spodziewał się jednak, iż już w drugim miesiącu Anno Domini 2019 definitywnie zdetronizują Leeds i do zamknięcia rozgrywek nie dadzą sobie wydrzeć miana najlepszej ekipy zaplecza Premier League. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę wyczyny fińskiego asa, zwyczajnie nie mogło być inaczej.

Esencja jego kunsztu wypłynęła na światło dzienne na przełomie stycznia oraz lutego. Na przestrzeni sześciu występów ligowych zdobył on wówczas osiem bramek, dorzucając do wyśmienitego dorobku dwa finalne podania. Był nieuchwytny dla najszczelniejszej defensywy w stawce, jaką mogło pochwalić się Sheffield United, o miernotach z Boltonu czy Ipswich nie wspominając. Do końca sezonu trafił natomiast sześciokrotnie, co złożyło się na łączny bilans 29 goli i koronę króla strzelców, a w dodatku przypieczętowało promocję jego klubu do ekstraklasy. Według Daniela Farke’a to właśnie ostatnie z osiągnięć było dla 29-latka najważniejsze. – Zasługuje na wszystkie komplementy, ponieważ jest wybitny. […] Mimo to, nie dba specjalnie o indywidualne rekordy, skupia się na pracy dla drużyny – oznajmił Niemiec w rozmowie z talkSPORT. – Jako jednostka możesz błyszczeć tylko wtedy, kiedy twój zespół odnosi sukcesy.

Po dwóch kolejkach nowego sezonu trudno jednoznacznie stwierdzić, czy Norwich będzie równie efektywne w roli beniaminka Premier League. Wiadomo zaś, iż wraz ze zmianą poziomu rozgrywkowego Pukki nie stracił instynktu kilera. W ekstraklasowym debiucie napastnik Kanarków skarcił najlepszą obronę ubiegłych rozgrywek – Liverpool – a tydzień później skompletował hat-tricka w starciu z bezradnym Newcastle. Co odważniejsi wieszczą mu rychłe sięgniecie po Złotego Buta, lecz wnioskując z wypowiedzi jego szkoleniowca, snajper nie zaprząta sobie tym głowy. Celem numer jeden niezmiennie pozostaje utrzymanie w elicie.

Po dwunastu latach tułaczki, chwil euforii oraz załamania, czynienia postępów i cofania się, Teemu – obieżyświat jakich mało – odnalazł swoją ziemię obiecaną. Na wschodzie Anglii jest uwielbiany i czczony z nie mniejszym entuzjazmem niż w Finlandii, gdzie jest nie tylko liderem reprezentacji, w której wystąpił dotąd 74 razy, ale też idolem dla najmłodszych adeptów szkółek piłkarskich. I choć jego kariera tylko krótkimi fragmentami przypomina baśniową opowieść, za to pełna jest zakrętów oraz komplikacji, trudno o właściwszy wzór dla chłopaków z Kotki, Helsinek czy Lahti. Im prędzej wyciągną oni wnioski z błędów swojego autorytetu i zrozumieją, że najważniejsza jest ciężka praca oraz sumienne pielęgnowanie talentu, a po kroku w tył mogą nastąpić dwa w przód, tym większa szansa, iż Pukki doczeka się całej rzeszy utytułowanych następców. Kto wie, czy nie uzna wówczas, że właśnie to stanowi jego największe osiągnięcie?

Serdecznie zapraszam na mój fanpage, na którym publikuję opinie, spostrzeżenia oraz przemyślenia związane z piłkarskim światem.

Jeśli spodobała Ci się wrzutka, zaobserwuj #zycienaokraglo
Dzięki!

#sport #mecz #pilkanozna #premierleague #championship #norwich #zycienaokraglo

Zdjęcie: Norwich City

Powered by WPeMatico

Komentarze są wyłączone.