#plk #koszykowka #sport Dziś…

#plk #koszykowka #sport

Dziś zapraszam do przeczytania chyba przedostatniej mojej porcji wspominek, bo to przedostatni tak wyrazisty sukces polskiego klubu w Europie – sezon 2007/08 w wykonaniu Turowa Zgorzelec.

Tło:

Mamy lato 2007. Wicemistrzem Polski zeszłego sezonu został zespół dość zasłużony i z długimi tradycjami, ale w PLK grający po długiej przerwie dopiero od dwóch lat. Turów jako beniaminek w 2005 grał od razu w półfinale, w kolejnym sezonie w ćwierćfinale, a kilka tygodni wcześniej wywalczył srebro w dość wyrównanych, ale przegranych 1-4 finałach z euroligowym Prokomem.
Będzie to debiut Turowa w Europie, razem z innymi zespołami z polskiej czołówki – Śląskiem i Anwilem zagrają w drugim co do poziomu pucharze w Europie – ULEB Cup. Były to rozgrywki o bardzo podobnym statusie jak dzisiejszy EuroCup, tuż za Euroligą. W związku z sukcesem z poprzedniego sezonu na stanowisku trenera pozostał Słoweniec Saso Filipovski, młody trener (tylko 33 lata wtedy) z doświadczeniami z Olimpiji Lubljana jako pierwszy coach lub asystent.
Turów nie był wtedy drużyną, w której jakieś większe role odgrywali Polacy. Po sezonie zatrzymano z bardziej znaczących tylko Roberta Witkę, skrzydłowego z pierwszej piątki. Odeszli Łukasz Koszarek (do Anwilu), po niezbyt imponującym poprzednim sezonie i specjalista od obrony Krzysztof Roszyk (do Asseco Prokomu). Na ich miejsce przyszli raczej mniej uznani zawodnicy – Robert Skibniewski po pierwszym sezonie poza Wrocławiem (w Świeciu), i Iwo Kitzinger, który chyba jeszcze nie był Marcinem Kosińskim wtedy 😉
Ciekawsze rzeczy działy się w składzie obcokrajowym bo zostało aż 5 zawodników:
Andres Rodriguez – rozgrywający z Portoryko, świetny obrońca i kreator gry, jedyne czego mu brakowało to rzut, do Zgorzelca przyszedł latem rok temu po tym jak z Dynamem Moskwa sięgnął po puchar w którym zaraz wystartuje Turów,
Thomas Kelati – 25-latek, rzucający/skrzydłowy, przyszedł rok temu z Mons z Belgii jako dość anonimowy gracz, ale z miejsca stał się gwiazdą ligi,
Vjekoslav Petrović – Słoweniec grający w Turowie jak inni obcokrajowcy od lata 2006, wcześniej grał w słoweńskim Slovanie, zadaniowiec,
Dragisa Drobnjak – niewysoki, ale silny jak tur słoweński center, który trafił do Zgorzelca w pakiecie z trenerem Filipovskim,
Slobodan Ljubotina – młody (22-lata) Serb, również z epizodem w Ljubljanie, więc również niejako po „znajomości z trenerem”, póki co zmiennik Drobnjaka.

Zespół opuściło tylko dwóch stranieri, i to takich po których raczej nikt nie płakał – rezerwowy center Lance Williams i silny skrzydłowy Andrej Stimac.
Do zespołu trafiło trzech kolejnych: David Logan, trochę jeździec bez głowy, bez doświadczeń w Europie, po połówce sezonu spędzonej w Starogardzie plus kameruński skrzydłowy Harding Nana, po świetnym sezonie w Polpaku. Dokładnie tak – w takiej proporcji, Logan był wtedy postrzegany jako typowy streetballowiec nadający się do drużyn dołu tabeli, Nana jako wyróżniająca się postać ligi. Trzecim nowym był Serb Marko Scekić, pozyskany pod kosz.

Podsumowując skład:
G: Rodriguez-Logan (+ Skibniewski, Kitzinger, Petrović)
F: Kelati-Witka (+ Nana, Scekić)
C: Drobnjak (+Ljubotina)

Było kim grać, gorzej że nie było gdzie (pewnie niektórzy pamiętają halkę w Zgorzelcu). ULEB miał swoje wymagania, nie tak wielkie jak w Eurolidze, no ale poniżej pewnego poziomu organizacyjnego nie można było zejść, więc zrobiono ciekawy ruch i wymyślono granie w nowoczesnej hali Tipsport Arena w czeskim Libercu. Samochodem to coś koło 50-60km, mniej niż do Zielonej Góry, gdzie Turów będzie kiedyś jeszcze grać w pucharach.

Faza grupowa:

Puchar ULEB rozgrywany był w formacie 9 grup po 6 zespołów. Do fazy pucharowej awansowały 3 lub 4 z każdej grupy.
Grupa Turowa to gr. I, i trzeba powiedzieć że nie była łatwa:
UNICS Kazań – wicemistrz Rosji, poprzednio ćwierćfinalista ULEB Cup. W składzie dwóch Amerykanów: doświadczony Tariq Kirksay i jeszcze bardziej doświadczony rozgrywający Jerry McCullough. Oprócz tego gracze szerokiej kadry Rosji jak Sergei Chikalkin czy młody Viktor Keyru. No i obcokrajowcy z Europy: Darjus Lavrinović i Dusko Savanović.
Hapoel Jerozolima – wicemistrz Izraela, poprzednio półfinalista ULEB Cup. Gwiazdami było tam amerykańskie trio Jamie Arnold (ex-Maccabi), Timmy Bowers i Ramel Curry, a ważne role mieli jeszcze rodzimi gracze: Sharon Shason i Guy Pnini (który w 2020 nie zakończył jeszcze kariery 🙂
KK Zadar – wicemistrz Chorwacji, ale dopiero ćwierćfinalista Ligi Adriatyckiej. Aktualna siła zespołu to trzech Amerykanów: Corey Brewer (ale nie ten z NBA xD, chociaż też wybrany w drafcie kiedyś), zasiedziały w Zadarze Julius Johnson i nowy nabytek Shamell Stallworth. Bardzo dobrym koszykarzem był macedoński center Todor Gecevski, a jego zmiennikiem… Andrej Stimac z Turowa i Jure Lalić który za 8 lat zaliczy epizod w Zielonej Górze.
SIG Strasobourg – ćwierćfinalista ligi francuskiej, ale w zeszłym sezonie z licencją Euroligi. Była tam masa Amerykanów, ale na wspomnienie zasługuje trójka Derrick Obasohan (pół Nigeryjczyk, reprezentant), Aaron Pettway (po świetnym sezonie w Kagerze Gdynia) i Eddie Shannon – rozgrywający pozyskany z Ventspils. Bardzo dużą rolę miał też reprezentant Izraela Afik Nissim, za to Francuzi byli graczami drugoplanowymi.
EiffelTowers DenBosch – skazani na pożarcie mistrzowie Holandii, z niewielkim stażem w Europie. Zespół oparty totalnie o Amerykanów, z których najlepszym byli Darrell Tucker (rok wcześniej w Słupsku wcale się nie wyróżniał) i Dean Oliver (rok wcześniej w Śląsku).
Grupa wydawała się trudna, z faworytami w postaci UNICSu i Hapoelu. O awansie można było myśleć wyprzedzając Strasbourg i/lub Zadar.

Pierwszy mecz „w domu” miał być z górki i od początku był, bo do Liberca przyjechali Holendrzy. W przerwie było +13, po trzech kwartach +21, finalnie 80-65 (23pkt Kelati). Sprawdzianem był wyjazd tydzień później do Zadaru. Mecz punkt za punkt do końcówki trzeciej kwarty. Wcześniej największa przewaga którejkolwiek z ekip to 4 oczka. W 27 minucie Zadar wyszedł na kilkupunktowe prowadzenie po trójkach Brewera (21pkt w całym meczu) i przyszłego reprezentanta Chorwacji Roka Stipcevica. 21 punktów dołożył center Gecevski, a Zadar nie oddał już prowadzenia do końca. Skończyło się 74-85. 21 punktów rzucił Logan, ale cały Turów miał zaledwie 6 asyst w meczu. W tym momencie wszystkie 6 zespołów w tabeli miało bilans 1-1. W meczu nie wystąpił Vjeko Petrović który będzie się od teraz zmagał z kontuzjami. O tym że Turów może być ponadprzeciętną drużyną w tym sezonie kibice, którzy tłumniej już pojechali do Liberca przekonali się w trzeciej kolejce. Strasbourg został demolowany 66-42, a Filipovski pokazał jak kunsztownie można poustawiać ten zestaw ludzi w obronie. Poza pierwszą kwartą Strasbourg rzucił 28 punktów w 30 minut. Zresztą tylko pierwsza kwarta była wyrównana (13-14), potem dominacja Turowa. Żaden z graczy Strasbourga nie przekroczył 8 punktów w meczu.

Pierwszy z naprawdę wielkich meczów tego sezonu to 27 listopada i wyjazd do Kazania. Mecz w którym oba zespoły rzucały po 30 rzutów wolnych i pudłowały masowo za trzy. Tuż przed przerwą Turów wyszedł na dwupunktowe prowadzenie i mimo że najwyżej w meczu prowadził kilkoma punktami nie oddał go ani na moment przez całą drugą połowę. W końcówce wolne trafiał Kelati (chociaż tylko 2 z 4), UNICS popełniał straty, a decydujące punkty jumperem trafił Logan. Zwycięstwo 80-75. Siedmiu graczy Turowa zdobywało punkty w przedziale 9-15. W składzie pojawił się zastępca Petrovicia – Marin Han, 20-letni Chorwat ze Splitu. Nie zagrał jednak i do samego końca sezonu będzie statystą w zespole. Bilans 3-1 w tym momencie w tabeli miał tylko Hapoel, a był to ostatni przeciwnik w pierwszej rundzie. Duże wyzwanie, które okazało się być świetnym meczem. Szczególnie w drugiej połowie. Zawężenie składu do 5 nazwisk w tym meczu przyniosło efekt. Ljubotina i Drobnjak zagrali po 30 minut, Rodriguez, Logan i Kelati po 40. Na krótkie zmiany wchodził Witka, Scekić, Kitzinger i Nana. Decydująca była trzecia kwarta, w której od stanu 30-37 zrobiło się 51-44 (czyli run 21-7). Turów wygrał mecz 78-68 i został samodzielnym liderem grupy w połowie rozgrywek. Rekordowe 34 punkty zdobył Logan (8/11 za 2, 5/9 za 3), 8 asyst miał Rodriguez, 11 zbiórek Drobnjak. W tym momencie Turów miał bilans 4-1, Hapoel 3-2, pozostałe drużyny 2-3 (UNICS też 2-3!), awans był bardzo realny.

Kolejność rewanżów ta sama, więc na start drugiej rundy miał być spacerek w Holandii. Był, ale tylko w 1 kwarcie, potem niespodziewanie ciężki mecz walki, w którym ostatecznie lepszy był polski zespół (77-70). Wszystko rozstrzygnęło się w ostatnich dwóch minutach, w których EiffelTowers nie trafili punktu a, rzutami za 2 i 3 odpowiednio Logana (24pkt) i Kelatiego (26pkt), Turów wyszedł na prowadzenie. Hapoel przegrał w tej kolejce we Francji, Turów miał więc 2 już punkty przewagi nad drugim miejscem w tabeli. Tuż przed świętami ostatni mecz w roku 2007, czyli wyrównanie rachunków z Zadarem. Chorwaci ewidentnie nie pasowali ekipie Filipovskiego. Lekką przewagę utrzymywał Turów, ale Zadar odgryzał się. W czwartej kwarcie nikt nie mógł trafić do kosza, Turów w 10 minut trafił 5 punktów. W ostatniej minucie przy stanie 62-60 Drobnjak wykorzystał tylko 1 wolnego, a trójką na remis odpowiedział Brewer. Kolejny rzut przestrzelił beznadziejny tego dnia Rodriguez, Zadar miał szansę na zwycięstwo, ale piłkę stracił Brewer i potrzebna była dogrywka. W dodatkowym czasie znowu wszystko toczyło się na styku i znowu zaważyły ostatnie 2 minuty. Logan w 40minut trafił tylko 3 punkty (1/5), za to w dogrywce znowu był sobą i rzucił ich 9 z 14 drużyny, w tym dwie trójki. Chorwatom nie pomógł już świetny w tym meczu Brewer (27 punktów, 6 trójek), mecz skończył się wynikiem 77-72, a Turów z 6 zwycięstwami w 7 meczach był praktycznie pewny swego. Całkowicie pewnym był już po nowym roku, po trudnym zwycięstwie 64-61 w Strasbourgu. Tam losy meczu zgorzelczanie odwrócili w ostatniej kwarcie. Najpierw przez 8 minut odrobili stratę która utrzymywała się w drugiej połowie (-8), a w ostatnich dwóch minutach (to znowu nie przypadek!) Francuzi nie rzucili punktów. W te 2 minuty Kelati trafił dwa wolne i decydującą trójkę na zwycięstwo (w sumie 22 punkty). Teraz awans był już pewny na 100%, pewne było też pierwsze miejsce w tej grupie. Turów miał 7-1, kolejne zespoły co najwyżej 4-3.

Ostatnie dwa mecze to w związku z sytuacją w tabeli mniejsze ciśnienie. Najpierw w przedostatniej kolejce 73-68 pokonany po raz drugi został UNICS. W tym meczu Turów znowu odwrócił losy meczu w ostatniej kwarcie, wygranej 26-16. Najlepszym strzelcem dla odmiany był Scekić. W ostatniej kolejce w Izraelu Hapoel dość łatwo ograł polski zespół 89-74, kontrolując mecz gdzieś od drugiej kwarty. 23 punkty dla gospodarzy rzucił Shason, a 25 punktów kolejny reprezentant Izraela Erez Markovich. Dla Turowa 20 punktów rzucił Logan, ale nie był to jego dobry mecz, mimo 6 trójek.

Koniec rozgrywek grupowych. Turów pewnie wygrywa grupę z bilansem 8-2, tracąc średnio mniej niż 70pkt w meczu. Odpadają Holendrzy i Francuzi, wybronił się UNICS który zaczął sezon katastrofalnie, toteż z tej grupy cztery zespoły grają dalej.

Faza pucharowa:

Do turnieju Final 8 droga nie była bardzo długa, trzeba było pokonać rywali w 1/16 i 1/8 finału. Do fazy pucharowej nie wyszedł Anwil, wyszedł Śląsk, który przegra jednak zaraz z Dynamem.
Turów w pierwszej rundzie trafił na mistrza Czech – Nymburk. Zrządzenie losu i paradoks zarazem, kiedy polski zespół domowe mecze pucharowe gra na czeskiej ziemi. Nymburk ledwo wyszedł ze swojej grupy, ale był to mocny zespół. Grupa zresztą też była mocna skoro wyrzucili z rozgrywek Fortitudo Bolonia. Siła czeskiego mistrza jak zwykle opierała się na zgraniu, posiadaniu połowy albo większości reprezentacji Czech i wsparciu zazwyczaj solidnych Amerykanów. W tym sezonie byli to Blake Schilb, grający do dziś, wtedy zaczynał karierę w Europie i dwóch doświadczonych obrońców: Monty Mack i Arthur Lee. Nie żadne super-gwiazdy, ale solidni i ograni w różnych ligach. Warto wspomnieć że ich trenerem był znany z udanych sezonów w Śląsku Muli Katzurin.
Na pierwszy ogień mecz w wypełnionej po brzegi ogromnej CEZ Arena w Pradze (ponad 10tys widzów!). Do składu Turowa wrócił po kontuzji Vjeko Petrović. Początek zdecydowanie należał do Nymburka. Turów miał ogromne problemy w ataku. W połowie kwarty było 14-5 a na jej koniec 19-12. Totalna zapaść przyszła w drugiej kwarcie. Turów nie zdobył punktów od 11 do 14 minuty i w tym czasie zrobiło się 32-15. W końcówce pierwszej połowy wzmocniona obrona pozwoliła lekko zredukować straty do 34-21, ale Turów wciąż nie potrafił odnaleźć swojej gry w ataku. Dość kluczowe były 3 pierwsze minuty 3 kwarty, po trójkach Logana i Witki i punktach Drobnjaka zrobiło się 34-29 i mecz właściwie zaczął się na nowo. Przewaga 5 punktów to najczęstszy obraz na tablicy wyników i jak zwykle – Turów włączył „to coś” tuż przed końcem meczu. 3 minuty do końca wyszedł na prowadzenie 58-56 i 61-58. Trójkę na remis ostatnim rzutem w meczu trafił świetny strzelec Ladislav Sokolovsky, skończyło się wynikiem 61-61. Dogrywki nie grano, bo jeszcze rewanż w Polsce. Tzn. w Czechach 😀 Najlepszym strzelcem Turowa był Drobnjak z 14 punktami, totalnie nie mógł odnaleźć się Kelati (4 punkty, 1/6 z gry).

Rewanż w Libercu grany był prawie jak na wyjeździe. Ten kto wygra ten mecz zagra w top16. Znowu lepiej zaczyna Nymburk, 25-18 na początku drugiej kwarty. Za chwilę Turów jednak doprowadza do remisu i Nymburk już nigdy w tym meczu nie wyjdzie na prowadzenie. Co nie znaczy że nie obyło się bez horroru. Jeszcze w 4 kwarcie Turów ma 11 punktów przewagi. Pogoń Czechów jest jednak systematyczna. Od stanu 68-59 w ostatnich 3 minutach meczu Turów nie trafia żadnego rzutu do końca meczu, 77 sekund przed końcem Lee Arthur trafia dwa wolne i jest tylko 68-66. Potem Kelati nie trafia trudnej trójki i Nymburk ma akcję na remis, rozgrywający Czechów posyła jednak podanie w bandy zamiast do kolegi. Czesi nie faulują, chcą wybronić ostatnią akcję Turowa, co im się udaje bo Rodriguez nie trafia jumpera z półdystansu. 10 sekund do końca, zbiórka Sokolovskiego i kontra która przy trójce Czechów może wyrzucić Turów z gry. Monty Mack rzuca jednak z półdystansu przy znakomitej obronie Rodrigueza, piłka tańczy na obręczy, Czesi mają jeszcze szansę na dobitkę, ale wywalczył ją w końcu Drobnjak przy kluczowej pomocy Scekicia. Turów w 1/8 finału!

Ostatnie przeszkoda przed finałami to zespół BC Kijów, mistrz Ukrainy. Należy wspomnieć, że koszykówka ukraińska była dużo mocniejsza „przed wojną”, głównie z uwagi na spore pieniądze i znakomitych obcokrajowców którzy się na nie kusili. W zespole byli więc człowiek-prawie-legenda Włocławka – Vladimir Krstić (36-letni weteran), Gruzin Manuchar Markoishvili, ceniony w tamtych czasach w Europie i Słoweniec z reprezentacji Marko Maravić. Nie zabrakło Amerykanów Marcus Faison (z belgijskim paszportem), Pooh Jeter zaraz po uniwerku (za 4 lata gracz NBA, potem także reprezentacji Ukrainy), Ryan Stack który zabrał Prokomowi zwycięstwo w finale pucharu FIBA 5 lat wcześniej i kontuzjowany aktualnie Jacobs Jaacks. Mocny zestaw. W meczu w Kijowie Turów łatwo wypracował sobie ok. 10 punktów przewagi które utrzymywał przez całe spotkanie. Na początku trzeciej kwarty gospodarze doszli jeszcze na 32-36, ale szybko odpowiedział Logan i rozgrywający dobry mecz Ljubotina. Skończyło się 71-59 dla Turowa i w tym momencie trudno było sobie wyobrazić brak awansu do turnieju Final Eight. Logan rzucił 25 punktów (6/6 za 2, ale 3/10 za 3), Kelati dołożył 5 trójek i uzbierał 22 oczka. Dobrze wspomagał ich Ljubotina (15 punktów i 3 trójki (centra)).

12 punktów zaliczki przed meczem u siebie – nic złego nie mogło się stać. No i długo nie działo się. Mecz w granicach remisu. W połowie trzeciej kwarty zgorzelczanom przydarzył się mini-kryzys, który potrwał do końca tej kwarty. Od 45-43 nie zdobyli punktów, po punktach Faisona zrobiło się 45-50, potem pudłowali Logan (2 razy) i Kelati i na sam koniec kwarty dwa punkty dorzucił Artur Drozdov. O ile mecz koło remisu był do zaakceptowania, o tyle minus 7 przed ostatnią kwartą zaczynało wyglądać groźnie. Tym gorzej że poza punktami Scekicia na początku czwartej kwarty niemoc Turowa trwała. Maravić trafił trójkę, Jeter dołożył wolne i nagle mamy minus 11! Taki wynik (od 8 do 11 punktów straty) utrzymuje się przez całą kwartę aż do końca. W ostatniej minucie Jeter wyprowadza Kijów trójką na znów 11 punktów przewagi. Dwumecz wisiał na włosku. W przedostatniej akcji meczu Ljubotina jest zablokowany przez Drozdova, ale piłką łapie Logan i zdobywa bardzo ważne punkty. 9 punktów straty, Ukraińcy potrzebują trójki do dogrywki. Po time-out’cie przestrzelił ją Markoishvili. Wszyscy odetchnęli z ulgą, tym bardziej że był to chyba najgorszy mecz Turowa w tej edycji pucharów. Tylko Logan z Kelatim przekraczali 10 punktów, ale mieli tylko 3/12 za 3 w sumie. Po drugiej stronie Jeter zaliczył 19 punktów. Nie mniej jednak sukces stał się faktem i Turów zagra w kwietniu w turnieju finałowym.

Ukoronowaniem tego sukcesu był turniej w Turynie. Wszystkie zespoły poza Turowem miały składy praktycznie euroligowe. W składach mogliśmy oglądać choćby Rickiego Rubio, Rudego Fernandeza, czy też Marca Gasola. A grały tam Besiktas, Galatasaray, Joventut, Valencia, Girona, UNICS (ze zgorzeleckiej grupy) i Dynamo Moskwa. Właśnie Dynamo było rywalem Turowa w drugim dniu ćwierćfinałów.
Co ciekawe ten zespół aktualnie (od jakoś 2012) nie istnieje na profesjonalnym poziomie. Wtedy byli półfinalistami ligi rosyjskiej, rok wcześniej doszli też do ćwierćfinału Euroligi. Zdecydowany faworyt tego starcia. W składzie Antonis Fotsis (kiedyś NBA i Real), Henry Domercant (z Olympiacosu), Travis Hansen (kiedyś NBA), od 2 lat w Dynamie, Milos Vujanić – świeżo upieczony mistrz Euroligi z Panathinaikosem i kilku reprezentantów Rosji, na czele ze Sergeiem Monią. A no i Robertas Javtokas – bym przeoczył. Oprócz tego Sergei Bykow, Dmitry Khvostov, Petr Samoylenko, itd. Grał też center z Serbii Nenead Misanović, który za kilka lat będzie miał epizody w Poznaniu i Sopocie (już w tym nowym Treflu).
Mecz ciut lepiej zaczęli Rosjanie, wyrobili sobie ok. 4-8 punktów przewagi. Turów opanował kryzys na początku drugiej kwarty, a po kilku minutach wyszedł nawet na prowadzenie. Jeszcze do przerwy nie wyglądał ten mecz źle. Co prawda gracze z Moskwy znowu uzyskali kilka oczek przewagi, ale wynik 43-38 do przerwy był bardzo dobry dla polskiej drużyny. Chyba nawet nieco niespodziewany. Po przerwie cudu jednak nie było. Na dwie trójki Domercanta i punkty Javtokasasa odpowiedział tylko 2 punktami Logan. Później Domercant trafił jeszcze jedną trójką i zrobiło się 57-45, a po trzech kwartach 61-49. Turów w tym meczu miał problemy z atakiem, a w szczególności z początkami kwart. Nic dziwnego że na początku czwartej kwarty Dynamo znowu dołożyło kilka oczek (68-53) i emocje praktycznie się skończyły. Zrywy Turowa były zbyt jednostkowe, nie zanotowali oni w drugiej połowie praktycznie żadnej serii punktowej. Zdobyli w niej tylko 25 punktów. Ostateczny wynik to 78-63. Szkoda że ten turniej nie odbywał się w innej formule, bo kto wie czy jakby były jakieś rozgrywki grupowe, to z kimś nie urwali by meczu. A nawet jeśli nie to fajnie byłoby popatrzeć na ten zespół w starciu z jeszcze jakimś topowym przeciwnikiem. W ćwierćfinale 22 punkty dla Dynama rzucił Domercant (6/6 za 3!), po stronie Turowa 19 punktów Logana, 15 Kelatiego i długo długo nic.

Nie dało się wygrać z takim rywalem nie mając solidnej głębi składu, a koniec końców Kitzinger, Skibniewski i Nana nie grali praktycznie w ogóle w pucharach, a Petrović albo był kontuzjowany, albo grał epizody. Nie był to zresztą wybitny gracz z poziomu europejskiego. Cały wynik w sezonie zrobiła więc siódemka: Rodriguez-Logan-Kelati-Scekić-Drobnjak + Witka i Ljubotina. Braki na tym poziomie były widoczne szczególnie na obwodzie. Żeby rywalizować z takim Dynamem w turnieju finałowym trzeba by było mieć z 2x taki budżet jakim dysponował Turów.

Na zakończenie:

Na zakończenie jak zwykle play-offy w PLK. Turów mimo napiętego grafika wygrał sezon regularny, trochę rzutem na taśmę. Oczywiście Prokom miał jeszcze bardziej napięty grafik, no ale była to niespodzianka. Prokom pierwszy raz od dawna nie będzie miał przewagi parkietu w play-offach. W ćwierćfinale szybkie 3-0 z Kotwicą Kołobrzeg, w półfinale nieszybkie, ale pewne 4-1 ze Śląskiem, a w finale porażka 3-4 z Prokomem w jednych z bardziej elektryzujących finałów PLK w historii. W piątym meczu wyjazdowym Prokom wyszedł na prowadzenie 3-2, nie wykorzystał szansy na zamkniecie serii w szóstym meczu u siebie, a w decydującym siódmym w Zgorzelcu przechylił losy meczu i serii w ostatniej kwarcie.
Za rok po dużych zmianach w składzie (zostanie tylko Drobnjak i Witka, nie będzie też Filipovskiego) Turów znowu będzie wicemistrzem, a w pucharach zaistnieje jeszcze raz na chwilę przed tragiczną śmiercią – w 2014 (jedno zwycięstwo w Eurolidze) i w 2015 (dobre mecze w EuroCup).

PS. Linkuję do najbardziej dramatycznego meczu – rewanżu z Nymburkiem 🙂

Wołam: @Svoher @DennisR @ejrafi @jimi121 @l3chu @zyx123 @Tobiass @ShinpuTokubetsu

Powered by WPeMatico

Komentarze są wyłączone.