Kolejka nieoczekiwanych golleadorów
Pierwsze koty za płoty, a raczej pierwsze piłki w siatce i pierwsze punkty na kontach. Tak, tak, za nami inauguracyjna kolejka Premier League sezonu 2018/19. Zaczęło się to, co tygryski lubią najbardziej i trzeba przyznać, że nie ma czasu na powolne rozkręcanie się i stopniowe wchodzenie na wysokie obroty. Wygrywać należy tu i teraz. Czego dostarczyły nam premierowe starcia?
Na pewno spodziewanych i długo wyczekiwanych emocji. Te zapewniła znakomita większość meczów, więc narzekać nie sposób. Także na walory estetyczne, bo poza bardzo dobrym tempem gry padło też kilka zjawiskowych goli, jak chociażby ten z rzutu wolnego wykonywanego przez Rubena Nevesa. Przejdźmy jednak do tego, co ważniejsze, czyli do pierwszych zwycięzców i pierwszych przegranych.
Znakomicie w sezon weszły, w teorii, najsilniejsze zespoły. Powinienem więc raczej napisać: zaczęło się bez niespodzianek. Czołowa piątka poprzednich rozgrywek wygrała swoje spotkania w mniej lub bardziej przekonujący sposób. Z TOP 6 tylko Arsenal nie zdobył punktów, lecz było to chyba wliczone w koszta w starciu z mistrzem, a przynajmniej tego spodziewała się opinia publiczna.
Manchester City nie pozostawił złudzeń co do tego, czy drużyna nie osiadła na laurach. Nadal widać w nich głód zwyciężania i chęć dominacji, o czym dobitnie przekonali się stłamszeni Kanonierzy. Dłużny nie pozostał jednak Liverpool, który zmiażdżył na własnym boisku West Ham, a koncertowo zagrała cała ofensywa. Swoje konto strzeleckie otworzył Mo Salah, lecz jaśniej błysnął zdobywca 2 goli – Mane.
Zaskakująco dobrze, według mnie, zaprezentowała się Chelsea. Jasne, rywalem był jeden z kandydatów do spadku, ale nie spodziewałem się tak gładkiego zwycięstwa. Nie oznacza to w Czytaj dalej...
Kolejka nieoczekiwanych golleadorów
Pierwsze koty za płoty, a raczej pierwsze piłki w siatce i pierwsze punkty na kontach. Tak, tak, za nami inauguracyjna kolejka Premier League sezonu 2018/19. Zaczęło się to, co tygryski lubią najbardziej i trzeba przyznać, że nie ma czasu na powolne rozkręcanie się i stopniowe wchodzenie na wysokie obroty. Wygrywać należy tu i teraz. Czego dostarczyły nam premierowe starcia?
Na pewno spodziewanych i długo wyczekiwanych emocji. Te zapewniła znakomita większość meczów, więc narzekać nie sposób. Także na walory estetyczne, bo poza bardzo dobrym tempem gry padło też kilka zjawiskowych goli, jak chociażby ten z rzutu wolnego wykonywanego przez Rubena Nevesa. Przejdźmy jednak do tego, co ważniejsze, czyli do pierwszych zwycięzców i pierwszych przegranych.
Znakomicie w sezon weszły, w teorii, najsilniejsze zespoły. Powinienem więc raczej napisać: zaczęło się bez niespodzianek. Czołowa piątka poprzednich rozgrywek wygrała swoje spotkania w mniej lub bardziej przekonujący sposób. Z TOP 6 tylko Arsenal nie zdobył punktów, lecz było to chyba wliczone w koszta w starciu z mistrzem, a przynajmniej tego spodziewała się opinia publiczna.
Manchester City nie pozostawił złudzeń co do tego, czy drużyna nie osiadła na laurach. Nadal widać w nich głód zwyciężania i chęć dominacji, o czym dobitnie przekonali się stłamszeni Kanonierzy. Dłużny nie pozostał jednak Liverpool, który zmiażdżył na własnym boisku West Ham, a koncertowo zagrała cała ofensywa. Swoje konto strzeleckie otworzył Mo Salah, lecz jaśniej błysnął zdobywca 2 goli – Mane.
Zaskakująco dobrze, według mnie, zaprezentowała się Chelsea. Jasne, rywalem był jeden z kandydatów do spadku, ale nie spodziewałem się tak gładkiego zwycięstwa. Nie oznacza to w Czytaj dalej...